Już Cię żegnam, najmilszy Synu Chrystusie,
Serca mego pociecho, śliczny Jezusie.
Cóż ja pocznę, ach strapiona,
Matka Twoja opuszczona,
Straciwszy Ciebie?
Weź mnie raczéj na śmierć z Sobą,
Wolę umrzeć razem z Tobą,
Żyć społem w niebie.
Wieczerzą świętą z Ciała Twego gotujesz,
Nogi uczniom umywasz, mile całujesz;
Schylasz się do stóp Judasza,
Ślicznóść i ozdoba nasza,
Łzami polewasz;
Abyś go odwiódł od zdrady,
Od niezbożnych żydów rady,
Wzgardę odbierasz.
Już od żalu umieram na to patrzając,
Nie wiem, co czynić, Matka smutna zostając,
Widząc zjadłych żydów czyny;
Imają Cię bez przyczyny,
Dosyć żałości,
Na modlitwie klęczącego,
Krwawym potem płynącego,
Nie masz litości.
Wiążą, tłuką i w rzekę z mostu wrzucają,
Ani przed biskupami nie przepuszczają!
Policzki ciężkie zadają,
Do piwnice Cię wtrącają,
Pastwią nad Tobą:
Depcą, oczy zawięzują,
Prorokować rozkazują
Sami przed sobą.
Niestetyż mnie strapionéj! żem doczekała
Nieszczęśliwéj godziny, gdym oglądała
Ciebie Syna zranionego,
Przed Piłatem stawionego,
By Cię męczyli;
Do Heroda Cię posłali,
Aby Cię i tam wyśmiali
I wyszydzili.
Srogość większą u Piłata Ci pokazują,
Gdy u słupa rózgami mocno biczują;
Lud wielce zakamieniały,
W złości swéj zapamiętały,
Nic nie folguje;
W którąkolwiek spojrzę stronę,
Widzę trudną być obronę,
Nikt nie lituje.
Miecz okrutny przebija moje wnętrzności,
Widząc zawziętą srogość żydowskiéj złości,
Że Cię w purpurę obłóczą,
Ostre ciernie w głowę tłoczą,
Nie nie folgując;
Na Piłata krzyczy, woła,
By Cię na śmierć sądził zgoła,
Nic nie litując.
Łańcuch ciężki na szyję świętą wkładają,
Trzcinę na pośmiewisko w rękę dawają;
Już Cię na śmierć dekretują
I krzyż okrutny gotują,
O zła godzina!
Na który masz być włożony,
Między łotry policzony,
Straszna nowina!
Na Twe święte ramiona krzyż już włożono,
Na śmierć jako baranka poprowadzono;
Trzykroć pod krzyżem upadasz,
Zmiłowania nie oglądasz,
Wszystek zemdlony;
Cyreneusz krzyż podpiera,
Weronika twarz ociera,
Takeś zmęczony.
Na górze Kalwaryi już Cię krzyżują,
Gwoździe, młoty i włócznią na Cię gotują;
Wleką na krzyż przebitego
Do miejsca naznaczonego;
Serce me mdleje,
Patrząc na Twą mękę srogą
I krew przenajświętszą drogą,
Która się leje.
I w tém jeszcze okrutni nie przestawają,
Ale więcéj boleści innie dodawają,
Gdy Cię widząc zemdlonego
I nie życząc mieć żywego,
Żółć Ci pić dają;
Bok Ci włócznią przebijając,
Ostatek krwi wypuszczając
Naigrawają.
Z krzyża Nikodem z Józefem już Cię spuszczają,
A mnie Matce bolesnéj ciało oddają,
Które na łonie piastuję,
Członeczki Twoje całuję,
Synu mój drogi;
Już Cię do grobu składamy,
Na kolana upadamy
Po śmierci srogiéj.
Cóż ja pocznę na świecie, kiedym pozbyła,
Ciebie, Synu najmilszy, marniem straciła?
Niechże umrę z téj przyczyny,
Że mi wzięły ludzkie winy
Syna mojego,
Który po to zstąpił z nieba,
Że okupu było trzeba
Ludowi Jego.
A po śmierci, proszę, kto z swojéj litości,
Włożywszy w grób me ciało, zbolałe kości,
Niech napisze takie słowa:
Że tu Matka Jezusowa
Żalem strapiona,
Któréj śmierci ta przyczyna,
Że pozbyła swego Syna,
Tu położona.